1/18/2011

Uwaga. Żadnej promocji Face The Day. Tylko tutaj.


Wszystkie szanujące się notatki na blogach moich przyjaciół zaczynają się od dawno już nie pisałem i samo w sobie może być to całkiem dobrym początkiem dziwnego story.

Bardzo podoba mi się moda na słowo story nadużywane w najszerszych kontekstach, ponieważ chciałbym napisać, że jedyne story które pamiętam, to te w dużym pokoju mojej babci, za którymi ukrywałem się przed całym złem tamtego świata.


I nie oznacza to wcale, że u babci było mi źle, po prostu tak się powinno pisać o czasach dziecinnych. Wtedy zło miało zazwyczaj niesprecyzowany charakter, co nie zmieniało wprawdzie istoty zła, ale bardzo przyjemnie rozszerzało jego percepcję.

Kiedy byłem dzieckiem zło miało postać lęku przed tym, że nie jestem normalnym chłopczykiem i nigdy mi się nie uda tej normalności osiągnąć, a teraz zło to strach przed śmiercią kolejnej bliskiej osoby i absolutny brak lęku przed własną śmiercią. Przy świadomości, że nie jest to powód do chwalenia się, a jedynie poważna dysfunkcja osobowości. Pół godziny spędzone we wraku samochodu na dnie strumienia nie tylko nie wyleczyło mnie z tej dolegliwości, ale jeszcze bardziej w niej pogłębiło.

No właśnie.

Chciałbym bawić się słowem story, ale na nieszczęście mam aż za dużo historii do zapisania. Czuję wewnętrzną potrzebę stworzenia powieści ku pamięci tych, którzy odeszli i tych, którym tylko wydaje się że żyją. Przerżnięto ten lajfmotiw w tak wielu mniej lub bardziej perwersyjnych pozycjach, że boję się popaść w banał i grafomanię. Do tego stopnia, że spędzam noce nad szkieletami dziesiątków konceptów na powieść, której nie chcę napisać, a muszę. Bo nie wiem co innego mógłbym zrobić, żeby ocalić od zapomnienia to co powinienem. Powinność to ważna część mojego ego.

Niestety.


Obowiązek zarabiania milionów dolarów zmusił mnie do stworzenia firmy, w której przy okazji wreszcie się realizuję. Ufam, że jest to właśnie ta powinność, która wreszcie nie tylko skutecznie zaspokoi moje potrzeby, ale także zmieni na lepsze życie kilku bliskich mi osób.


Ta nadzieja jest tą zmianą w mojej rzeczywistości, która sprawia, że czuję powrót na pokład dawnego kapitana. Tego sprzed roku dwa tysiące piątego. Witam go z radością, życzę mu przejęcia sterów bez buntu wiernych frustracji i nałogów obecnego kapitana oraz atrakcyjnego rejsu wycieczkowym żaglowcem, zamiast dotychczasowego dowodzenia niemieckim u-botem już po zdobyciu przez aliantów Berlina.


Pierwsza praca, która daje mi satysfakcję polega na wymyślaniu pomysłów i wymyślaniu współpracownikom, kiedy mojej koncepcji nie realizują tak jak ją wymyśliłem. Gdyby ktoś nie zauważył to kolejny raz bawię się słowem (drugi raz: wcześniej story, a teraz wymyślać, jeżeli nie liczyć pogłębienia dysfunkcji na dnie strumienia). Wiem, że moi starannie wyselekcjonowani czytelnicy oczekują czegoś znacznie bardziej spektakularnego niż kiepskiej jakości przewrotnego manipulowania słowami. Przykro mi. Taki był pomysł na tę notatkę. Innego nie mam.


Odkryłem wszystkie karty i nie mogę już napisać co u mnie słychać od ostatniego dawno już nie pisałem. Nie przeczytacie o niezwykłych powrotach, kłopotach, odmiennych stanach świadomości i innych moich przygodach. Cóż, jeżeli jeszcze o tym nie słyszeliście, a jesteście wystarczająco zainteresowani, to wkupicie się w moje łaski (co nigdy nie było trudne i chyba nic w tej kwestii się nie zmieniło) i usłyszycie wszystko na żywo, albo przynajmniej przez telefon. Mniej i bardziej ciekawe wątki. Sorry, no bonus.


Nie da się tutaj zjeść chudego mięska, a tłuszczyku i żyłek zostawić innym