Och. Byłoby tak pięknie że ach, gdybym nie miał już nikomu nic do napisania. Tutaj przecież właśnie tyle. Nic. Gdzie indziej* jednak zdecydowanie za dużo. Dużo za dużo, żeby chcieć jeszcze czegokolwiek.
Trzy nieopisane miesiące nie były nieopisanie miłe [w nawiasie kwadratowym mogę nawet podkreślić, że tylko jeden z nich miałby szansę załapać się do mojego prywatnego top ten ulubionych miesięcy (w kwadratowym dlatego, żeby w zwykłym, na przykładzie tego podkreślenia, zwrócić uwagę na żenujący spadek jakości sarkazmu, zachowując przy tym reguły równań matematycznych, albowiem w naukach ścisłych ostatnia nadzieja, kiedy na cynizm jest już najwyraźniej za późno)], a byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby właśnie tutaj były opisywane, a nie gdzie indziej, a nie inaczej.
*Inaczej to nie zawsze znaczy gorzej. Gorzej, to znaczy pisać tysiące esemesów do niewłaściwych adresatów. Takich, którzy nie będą uprzejmi przeczytać ze zrozumieniem. Nie wspominając nawet o podjęciu próby uwierzenia w szczerość intencji autora wiadomości. Daję to Państwu pod rozwagę, ponieważ skądinąd wiem, że nie jestem odosobniony w tej formie artystycznego wyrazu w sytuacjach emocjonalnie trudnych. Zamiast pisać prywatne listy i wiadomości, załóżcie bloga. Zdecydowanie zwiększy to Wasze szanse na pozyskanie zainteresowanych treścią odbiorców. I dobrze rokuje na poprawę formy. W końcu trzeba się bardziej wysilić, kiedy nie można pisać wprost.
Jest takie słowo, które od jakiegoś czasu usiłuje mnie zmuszać do nieustannego stosowania się. Wydaje się tak dobrze opisywać wszystko w moim życiu, że powinno stanowić moje dwusylabowe CV. Chciałoby, żebym wypowiadał je za każdym razem, kiedy poznaje kogoś nowego, zawsze kiedy trzeba powiedzieć coś o sobie. Jest tak bezczelne, że postanowiło zostać samodzielnym tytułem tej notatki, chociaż miała być o czymś zupełnie innym. Nie dam się sprowokować. Kończę.