1/24/2010

Nie ważne kto urodził, ważne kto wychował.






Sam sobie je stworzyłeś. Piekło. Ty. W tym przypadku to oczywiście oznacza, że ja.  Sam sobie jestem winien. I Ty też sobie jesteś. Zawsze. Przecież mogłeś go w ogóle nie poznawać, wystarczyło pójść wtedy gdziekolwiek indziej niż poszedłeś. Pojechać do innego miasta, albo w ogóle nie wracać z emigracji na którą wprawdzie nigdy się nie udałeś, ale przecież mogłeś. Prawda?  Ja też mogłem wcześniej spróbować z kimś innym, wystarczyło się troszkę bardziej postarać. Wysilać się częściej.


Zasadniczo, to sam sobie winny był nie tylko świętej pamięci kolega Paweł umierający pod wpływem chuj wie czego w krzakach za granicą województwa, a może i świata. Prywatne piekło tworzy sobie także brzydki przechodzień na którego spada lodowy sopel z samego frontu ładnej kamienicy i uderza na tyle niefortunnie, że zamiast zabić czyni rośliną, do końca chlorofilowego życia uzależnioną od niezbyt sympatycznej rodziny. Przecież mógł wybrać inną ścieżkę.  Na przykład tę obok wysokiego, szarego bloku. Na nim nie ma żadnych sopli. Także lodowych.


Zdaje się, że powinniście skomentować (gdybym dał wam taką możliwość), że to nie tylko banał ale i gorzej, bo nieprawda. Przecież wprawdzie jesteśmy panami i paniami własnego losu, wicehrabiami i wicehrabinami wolnej woli,  ale niekiedy winny jest po prostu przypadek, pech, ewentualnie skurwysyn z obrzynem wyłaniający się z ciemnej uliczki, która akurat prowadzi do naszego mieszkania.


Pewnie macie rację. Jak zwykle. Wasze argumenty  mnie przekonują. To nie ja zgotowałem sobie ten los. To nie Ty stworzyłeś sobie to piekło. Chodźmy stąd.

1/06/2010

Abece chociaż wcale nie beczę.



A.


Nocna rozmowa telefoniczna z Michałem Z.  bardzo miłym akcentem pośród mdłego szczęścia ofiarowanego hojnie przez antydepresanty. Wydaje mi się, że najbardziej łączy nas pogarda. W wielu sensach i kontekstach.


Realna szansa na to, że ten rok nie będzie gorszy od poprzednich dwóch jest minimalna. Bez względu na to, że  dwa ostatnie lata były bezwzględnie najgorsze. Przynajmniej odkąd mam świadomość upływu czasu.


Bez względu. Ze względu. Bezwzględnie.


Problem z psychotropami polega na tym, że dają radość i spokój nawet jeżeli wszystkie Wasze problemy są prawdziwe, a lęki racjonalne.


Nic przyjemnego. Gdyby się zastanowić dogłębnie. Na szczęście nie trzeba się zastanawiać.


Problem ze mną jest taki, że pamiętam jak to jest być szczęśliwym naprawdę.


B.


Niepalenie przestało mnie kręcić jako dowód kontroli nad otaczającą rzeczywistością. Mimo to nie zaczynam palić. Stawiam kontrowersyjną tezę, że w celu popadnięcia w jakikolwiek nałóg potrzebny jest chociażby minimalny poziom pasji.  Narkotyki trzeba załatwiać, wódkę pić, papierosy palić, a jednorękiego bandytę naciskać. Nie stać mnie na taki poziom zaangażowania w cokolwiek na tyle przyjemnego, żeby uzależniać.


C.


Sądzicie,  że powinienem coś z tym wszystkim zrobić, zamiast rzygać takimi notatkami?


Macie rację.


Życzę z całego serca, żeby Wam się udawało zawsze. Ja aktualnie wolę swoje zblazowanie.


I swoją pogardę.


12/21/2009

Był las.



  Jestem perfekcyjny w powtarzaniu dokładnie tych samych błędów niezliczoną ilość razy. Należy dodać, że specjalizuję się w świadomym powtarzaniu. Bez świadomości nie ma rekordòw. Nie tylko w tym konkursie.


  Napady niekontrolowanego szału wróciły niepostrzeżenie, bez ostrzegawczych dźwięków. Za to z zaciskaniem zębów i opętańczymi drgawkami. Pozostaje tylko uśmiechnąć się do własnych myśli sprzed kilku miesięcy. Poddawałem pod wątpliwość umiejętność powtórzenia takich zachowań. Cóż, byłoby dobrze wiedzieć, czy te pół roku kiedy byłem kwiatem na tafli, to efekt załamania nerwowego czy może raczej antydepresantów. Obie opcje są równie prawdopodobne. Ta pierwsza mnie nie pociąga, drugą mógłbym powtórzyć od zaraz. Kilka tygodni z cipramilem to był zdaje się najlepszy czas od kilku lat.


  Nieporównywalnie mocniej żałuje wszystkich wydanych przez ten rok banknotów (w ilości absurdalnej, na nieszczęście niekoniecznie zarobionych pracą, a już napewno nie uczciwą) niż traumy, która za tym wydawaniem stoi. Zabawne. Wtedy pieniądze nie miały żadnego znaczenia, ostatecznie zyskały je na wyłączność.


  Cały ból i szaleństwo z perspektywy stanowi wyłącznie ciekawe doświadczenie. Przypuszczam, posługując się niesmaczną, kontrowersyjną analogią, że tak lwia część byłych pensjonariuszy wspomina pobyt w Dachau.


  2:37. Dobrze, że nie liczę irracjonalnie bezssenych nocy przed ważnymi poniedziałkami (oraz wszystimi innymi dniami tygodnia). To już nie może być zwykła głupota, to nonszalancja w stosunku do świata. Przecież czarująca.


  Nic dziwnego, że los się wciąż nie odwraca. Co nawiasem mówiąc, wszystkim wychodzi na dobre. Napluł bym mu prosto w twarz. Jak zwykle.

12/06/2009

Po co Ci to?



    Śnił mi się Roman Polański. W gabinecie mojego dyrektora rozmawiał z szefem moich szefów. Później odwoziłem go do Gstaad. W zasadzie, sam się odwoził, a ja dotrzymywałem towarzystwa i zabawiałem rozmową. Bardzo się starał, żeby dotrzeć do Szwajcarii zanim bransoleta na nodze zacznie piszczeć. Walka z czasem nie przeszkodziła nam jednak w wymianie uwag na temat kondycji współczesnego kina oraz  poglądów dotyczących samorealizacji, a także seksu z nieletnimi. Reżyser zrobił na mnie nadzwyczaj dobre wrażenie. Zdecydowanie lepsze niż na podstawie dotychczasowego dorobku artystycznego i bieżących relacji TVN24. 


    Jadąc do biura windą spotkałem Pana w białej czapce dżokejce i niebieskich, sportowych butach. Zapytał, czy nie boję się z nim jeździć. Nie bałem się wyłącznie dlatego, że nie zauważyłem jego obecności. I co powinienem odpowiedzieć? Wysiadłem. 


11/21/2009

Bez przekonania, ale z tytułem.



  Jeżeli Tobiasz informuje, że brakuje w jego życiu wielkich narracji to ja postanawiam, że będę zapisywał swoje historie. Arcyciekawe dramaty, często ekscytujące formalnie. Nieustannie utwierdzam się przecież w przekonaniu, że moje życie wymyśla Burroughs pod wpływem późnych filmów Kieślowskiego, a ja chciałbym już tylko mniej mnie w tych scenariuszach. Pozycja bezpiecznego, bezstronnego obserwatora to nie fantazja, to wyrafinowany fetysz mojego mózgu. I nie będę rozpamiętywał ani jednej z tysiąca traum ostatnich kilku lat. Nie teraz. 


  Dzieje się zdecydowanie za dużo i za szybko, żeby smakować.


  Na przykład w piątek.


  Wysiadam z tramwaju. Myślę o tylu rzeczach jednocześnie, że w zasadzie nie myślę wcale (znasz to?). Od tygodni czuję się tak, że mogę teraz wrócić do mieszkania, które aktualnie wynajmuję, jeść obiad i radośnie opowiadać o tym, jak dzisiaj pokonałem pierwszego samodzielnie wytypowanego wroga, albo pójść na dworzec i pojechać do Gdańska, a później wsiąść na prom, na przykład do Sztokholmu. Odległość między mieszkaniem, a dworcem jest podobna. Reszta nie ma większego znaczenia. 


  Wysiadam z tramwaju i widzę jak czarna taksówka z prędkością mniej więcej stu kilkunastu kilometrów na godzinę zabija wbiegającą na pasy filigranową kobietę (dziewczynkę?) w szarym płaszczu i białej czapce. Taksówka hamuje kilkadziesiąt metrów dalej. Zatrzymuje się. Cofa. Czuję dreszcz. Wszystko trwa oczywiście kilka sekund. 
  Dalej myślę już tylko o tym, żeby nie być bezmyślnym gapiem. Rozważam dwie opcje, odejść albo zadzwonić. Jacyś ludzie usiłują przeprowadzić akcję reanimacyjną. To niestety zbędne w tej sytuacji, ale oni wykazują się człowieczeństwem, a ja średnio. Dzwonię pod sto dwanaście. Ktoś już wezwał karetkę. Łączą mnie z policją. Podaję numer rejestracyjny taksówki. Każą czekać. Martwa kobieta w ogóle mnie nie zajmuje. Odkąd przestała żyć, stała się w zasadzie rekwizytem. Oczywistym, jeżeli mamy wypadek ze skutkiem śmiertelnym.
  Obserwuję wyłącznie sprawcę. Zachowuje się niezwykle racjonalnie i chłodno. Gapie krzyczą, że musi przestawić samochód, bo za moment zatarasuje główną arterię komunikacyjną Katowic, ale on protestuje. Głośno wyraża obawy, że policja uzna przestawienie taksówki za próbę zatarcia śladów wypadku. Sprytne. Przecież zatarł ślady już wcześniej, cofając. Gdyby zatrzymał się tam gdzie stoi teraz, oznaczałoby, że jechał o kilkadziesiąt kilometrów wolniej. 
  Jest w szoku, czy naprawdę boi się teraz tylko o swoją dupę? A może to normalny model zachowania człowieka, po tym jak kogoś przez przypadek zabije? Skoro dla mnie martwa kobieta jest wyłącznie elementem scenografii, to dlaczego miałaby być czymś więcej dla sprawcy? Nie sądzę, żebym zachował się na jego miejscu lepiej. (inaczej?) Nie w momencie, kiedy ważą się losy najbliższych kilku lat mojego życia. A Ty? 
Pojawia się karetka i radiowóz. Daję policjantowi wizytówkę i idę do domu, a nie na dworzec. Oczywiście wybór następuje bez związku z fabułą ostatniej półgodziny. 


Ps. Dziesiątki razy biegłem przez to przejście zdecydowanie bardziej brawurowo niż martwa kobieta (dziewczynka?).I nic, naprawdę nic z tego nie wynika. Przysięgam, żadnej pointy.